Coś dla każdego

Judoka o wielkim sercu, dzik!, wolontariusz, Sportowiec – Tomek Kręcielewski

Kiedy zbliża się Wielka Orkiestry Świątecznej Pomocy, a wszyscy mówią o dzikach – ja połączyłam te 2 motywy w jeden! Prezentuję Wam wywiad z człowiekiem, który przewartościował swoje życie, pomaga innym, a przy tym jest Sportowcem przez duże “S”! Oto Tomek Kręcielewski.

Łagodna droga – początek ze sportem

Gosia: Nie łatwo było Cię złapać. Tu Tanzania, tam Arktyka…Jednak przenieśmy się do początku Twojej “łagodnej drogi”. Kiedy zacząłeś trenować judo i co osiągnąłeś? Czy teraz przydaje Ci się w życiu codziennym lub w pracy?

Tomek Kręcielewski: Moja przygoda z judo zaczęła się w 1991 r., gdy mama zabrała mnie i brata na trening w szkole, będącej filią Gwardii. My, inspirowani filmami o walkach wschodu, woleliśmy karate, ale wybór padł na judo (za namową naszego sąsiada Marcina). Stamtąd zostaliśmy przeniesieni do epickiego pawilonu na Racławickiej, gdzie trafiliśmy pod oko Mirosława Błachnio. Dekadę później nie było wątpliwości, że trafiliśmy do najlepszego możliwego klubu, w ręce najlepszego z możliwych trenerów. Początkowo nie było łatwo nas okiełznać i wdrożyć w reżim treningowy, jednak nie rezygnowaliśmy i kolejne lata treningu owocowały stałym postępem. Zdobywaliśmy swoje pierwsze medale i coraz wyższe stopnie kyu, awansując po jakimś czasie do kadry wojewódzkiej, a później narodowej. W ciągu ponad dwóch dekad udało mi się osiągnąć klasę sportową mistrzowską, za medale Mistrzostw Polski we wszystkich kategoriach wiekowych, a także czołowe miejsca Mistrzostw Europy juniorów (brązowy medal w 2002 r.). Zostałem również rezerwowym na igrzyska olimpijskie w Pekinie (rok 2008). Judo uczy pokory i pracowitości, wykształcając zarówno ciało jak i charakter, więc stwierdzenie, że przydaje mi się to w życiu codziennym jest znacznym niedopowiedzeniem.

Trenujący mors

G.: Śledzę Cię w social mediach. Widzę, że jesteś człowiekiem orkiestrą. Czym się obecnie zajmujesz? Gdzie Cię można spotkać?

T.: Obecnie pracuję w branży fitness, wykorzystując wiedzę nabytą podczas studiów i praktyki sportowej. Jako trener personalny, biorę czynny udział w krucjacie przeciwko pladze otyłości i niesprawności. Akurat jest początek roku i prowadzę nabór nowych podopiecznych, którzy chcieliby trochę poprawić swoją sprawność oraz sylwetkę. Można mnie spotkać w klubie Calypso na Stegnach, a także w plenerowej siłowni nad Wisłą, gdzie od kilku sezonów prowadzę nieodpłatne zajęcia dla osób, które wolą być bardziej wyćwiczone niż wyspane. Oczywiście zapraszam czytelników, by też spróbowali. Aktualnie jest zima i trudno o lepszy bodziec hartujący odporność organizmu od treningów na świeżym powietrzu. Do tego morsuję! Ku mojemu zaskoczeniu, podczas ostatniej sesji nad Jeziorkiem Czerniakowskim, było ponad 20 osób, które akurat w tym samym czasie chciały zażyć kąpieli, co wymownie świadczy o popularności tego zajęcia. To super bodziec do stymulacji układu odpornościowego, po którym czuć power!

“Słabość to stan umysłu”

G.: Znałam Cię już jako nastolatka. Byłeś zawsze bardzo sprawny, charyzmatyczny i oddany sprawie tzn. treningowi :). Do tego miałeś duże poczucie humoru, często robiłeś za wodzireja, dużo żartowałeś. Teraz jeździsz po świecie, pomagasz innym, dużo startujesz. Skąd taka zmiana? 

T.: Nadal dużo żartuję! Jeszcze w czasie „kariery” judo ekscytowały mnie podróże oraz możliwość odkrywania nowych miejsc. Przy okazji licznych turniejów i zgrupowań, odwiedziłem wiele europejskich krajów, a także USA i Japonię. Zaangażowanie w pracę klubową nieco wymusiło na mnie rozbrat z ukochaną dyscypliną, a w tak zwanym międzyczasie zacząłem rekreacyjnie biegać. Stopniowo wydłużając dystanse, tuż przed 30 urodzinami, przebiegłem swój pierwszy maraton. Szczerze mówiąc było to ciężkie doświadczenie, bo nie przygotowałem się należycie na tak długi dystans. Ostatnie 17 km to moja droga przez mękę, ale na macie nauczyłem się nie rezygnować nawet kiedy czuję się bardzo źle. Bo słabość to stan umysłu. Niewiele później zapisałem się na bieg z przeszkodami, gdzie mogłem w większym stopniu wykorzystać wszechstronną sprawność, a potem postanowiłem przebiec 100 maratonów w ciągu dekady. W  judo dużo startowałem (lider klasyfikacji liczby stoczonych walk wg. judostat.pl), a bieganie nie jest trudniejsze niż judo… więc też dużo startuję. Obecnie mam na koncie 40 przeróżnych biegów ma tzw. królewskim lub dłuższym dystansie, po górach, plaży, pustyni, śniegu itd. Najciekawsze z nich to Runmageddon Ultra, Maraton Brzegiem Morza, Spitsbergen Marathon, Eilat Desert Marathon, Reykjavik Spring Marathon, Dwumaraton Rzeźnika  oraz Ultra Kotlina. Nie traktuję biegania z takimi aspiracjami jak judo, tutaj medale dostaje się za ukończenie, a nie za zajęte miejsce. Zatem słowo „osiągnięcia” ma nieco inny wydźwięk. Jednak patrząc pod tym kątem, zajmuję wysokie lokaty w RMG Ultra (7 miejsce w 2017 r) i w bardziej kameralnych imprezach udało mi się kilkukrotnie załapać do czołowej 10 lub 20 finiszerów. Istotnym filarem mojej przemiany była decyzja o całkowitej abstynencji, którą podjąłem niemal 7 lat temu. Było to możliwe dzięki wspaniałemu środowisku znajomych, którzy wprowadzili mnie w świat rozwoju osobistego. Przeczytałem grubo ponad 100 książek o tym jak być lepszym człowiekiem i wiele z nich zachęciło mnie, by bardziej przyłożyć się do pomagania tym, których los potraktował mniej łaskawie.

Pustynny maraton w Izraelu 11/2018

#charity #pomagam #ultrarun #hero

G.: Działasz charytatywnie, oddajesz krew, zbierasz pieniądze. Pochwal się swoimi działaniami, bądź inspiracją dla innych.

T.: Po ponad 20 latach przygody ze sportem wyczynowym jestem w pewnym sensie uzależniony od adrenaliny. Teraz swój głód zaspakajam w nieco inny sposób, np biegając po pustyni, wchodząc na Kilimanjaro, czy kąpiąc się w lodowatej wodzie Arktyki. Pierwszymi krokami w szeroko pojętej działalności charytatywnej było oddawanie krwi, czy zbiórki pieniędzy, jednak od dłuższego czasu marzyłem o czymś bardziej dosadnym. W zeszłym roku wyjechałem na wolontariat do Afryki, by uczyć dzieci w jednej z tanzańskich szkół. To było wspaniałe doświadczenie! Po pierwsze czułem, że mogłem komuś realnie pomóc. A po drugie pomogłem też sobie, bo kilka tygodni pracy bez oczekiwania otrzymania wynagrodzenia, zmienia mentalność. Szczerze mówiąc, uważam się za szczęściarza i sposób, w jaki mogę wyrazić swoją wdzięczność, to wyciąganie dłoni do innych ludzi. Czy to oddając krew, czy wstając w zimny i ciemny poranek, by poprowadzić trening za który nie otrzymam zapłaty pieniężnej. Z dobrych uczynków warto jeszcze wymienić adopcję starego psa ze schroniska, na którą w zeszłym miesiącu zdecydowaliśmy się wraz z moją dziewczyną Emilką. Diuck ma ok. 18 lat i czasem wymaga szczególnej troski, ale jest bardzo poczciwym i pełnym wdzięczności „hefalumpem”.

Z moimi uczniami w Sanawari 02/2018
G.: To bardzo wzruszające! Jakie kraje ostatnio odwiedziłeś? Gdzie podobało Ci się najbardziej i dlaczego?

T.: Licząc lekką ręką, odwiedziłem ok. 50 krajów, a lista stale się wydłuża. Ostatnio byłem z dziewczyną w Izraelu (na maratonie) i sąsiedniej Jordanii (turystycznie). W samym zeszłym roku byłem też m.in.: w Tanzanii, Emiratach i na Spitsbergenie. Najbardziej pociągają mnie kierunki, które nie są tak oczywistymi pozycjami na liście każdego miłośnika podróży jak np.: Kaukaz, Azja Środkowa, Arktyka. Ta ostatnia szczególnie mi podpasowała, bo podczas tygodniowego trekkingu z przyjacielem nie spotkaliśmy prawie żadnych turystów i przez większość czasu byliśmy odseparowani od cywilizacji. Szczególnie podobała mi się też Gruzja ze swoimi wspaniałymi krajobrazami, dziką naturą i bardzo serdecznymi mieszkańcami (którzy Polaków darzą szczególną sympatią) oraz Islandia, sprawiająca, że człowiek czuje się jakby wylądował na jakiejś innej planecie.

Ambitne plany na przyszłość

G.: Piękna lista – powodzenia w realizacji planów! Jakie masz cele na najbliższy rok.

T.: Moje plany na najbliższy rok są przeszyte licznymi biegami oraz wyjazdami. Prozaicznym czynnikiem ograniczającym jest kwestia finansowa. Wyprawy polarne, wysokogórskie czy udział w legendarnych ultramaratonach 4 Deserts wymagają sporych nakładów pieniężnych. Nie ukrywam, że rozglądam się za sponsorami, którzy pomogliby mi zrealizować te, wywołujące gęsią skórkę na samą myśl, marzenia. Kolejny rok to kolejne wyzwania, zamierzam m.in.: wejść na parę 5-tysięczników, poprawić swój dotychczasowy najdłuższy dystans pokonany biegiem (135 km w 23 h), a także dojechać rowerem do osławionego Czarnobyla. Przygotowuję się też do tzw. Korony Wituńskiej (organizowanej w mieście rekordzisty Guinnessa) czyli imprezy złożonej z 5 pełnych maratonów w ciągu 1 weekendu. W tym półroczu planuję spełnić kryteria złotej odznaki honorowego krwiodawcy (którą otrzymuje się po kilkudziesięciu donacjach). Jest dosyć prawdopodobne, że przeprowadzę się na Dolny Śląsk, więc myślę również o aplikowaniu do GOPR. Tam też pomaga się ludziom, chociaż w nieco inny sposób.

Mastersi – strzeżcie się 😉

G.: Czy chciałbyś wrócić do judo? A może wchodzisz czasami na tatami?

T.: Skoro już o tym mowa, często tęsknię za judo. Nawet wielokrotnie śni mi się, że dalej startuję w zawodach i nie wykluczam, że okażą się to sny prorocze. Póki co jest mi niezbyt po drodze, by pogodzić treningi na macie z innymi planami i pod tym względem bieganie czy inne aktywności są zdecydowanie bardziej przystępne. Jednak nie mogę powiedzieć, że zastępują mi one całkowicie świat i środowisko, w którym funkcjonowałem przez większość swojego życia. Judogę i pas nadal mam, kondycja też nie najgorsza, zatem możliwe, że niebawem znów zacznę odwiedzać tatami!

G.: Dziękuję za pełen inspiracji i motywacji wywiad. Cieszę się, że pochodzisz z rodziny judo i stawiasz sobie wysoko poprzeczkę. Swoim przykładem pokazujesz, że warto pomagać innym. Wystarczy chcieć.
Na dachu Afryki 03/2018
Tagged , , , ,